wtorek, 11 stycznia 2011

"Mroczna fantazja na temat epizodu z życia Dostojewskiego"



Przyznać muszę, że łasy jestem na estetyczną propagandę Znaku i kilku innych wydawnictw, dlatego też zbyt często ulegam namowom stonowanych opraw i pokuszeniu zapowiadających cuda opisów, czy choćby połyskowi noblowskiego złota. I tym razem nie ulec, nie mogłem.
Z okładki Mistrza z Petersburga spogląda, bowiem nie, kto inny jak sam Mistrz z okresu daleko posuniętej brodatości i łysości eksponującej niedające się nie zauważyć słynne czoło Dostojewskiego. John Maxwell Coetzee – pomyślałem sobie – noblista, Dostojewski, fabuła, intryga itd. – tego mi właśnie trzeba, żeby jakoś odczarować w sobie Dostojewskiego, jako kumpla Sołowiowa i Pobiednoscewa. Było to jak się wkrótce okazało błędne założenie i żadnych czarów nie doświadczyłem.
Osobiste moje wrażenie jest takie, że jako fabularne czytadło zwane powieścią, mające w założeniu, choć odrobinę sycić ciało i duszę, książka Coetzeea ( - ego?) jest nieudana. Choć sam autor chwytając za pióro mógł zakładać inne cele, albo zgoła nic nie zakładać.
Przeczytawszy Mistrza z Petersburga doszedłem do wniosku, że to osobista rozprawa autora z duchami Dostojewskiego, z całym jego niepokojącym dorobkiem w postaci bycia – choćby tylko w chwili pisania – Stawroginem, Raskolnikowem, Swidrygaiłowem, Wierchowieńskim – Nieczajewem – Bakuninem.
Głębokie zrozumienie rosyjskiego pisarza dla kreowanych przez niego postaci, (bo niezrozumienie własnych kreacji jest dziś coraz popularniejsze) jest źródłem powtarzanych niemal od samego roku 1881 (czyli od śmierci pisarza) opowieści o jego zupełnie niemoralnych poczynaniach. Coetzee jednak trochę tego Dostojewskiego uczłowiecza na drodze uojcowiania oraz żałoby. Po to tylko by tak przygotowanego skonfrontować z niepokojami, jakie od zawsze wokół niego narastały.  
Początek i środek książki bardzo mnie zawiodły, gdyż w swojej indolencji nastawiłem się na coś innego, poza tym mocno godziły w obraz Dostojewskiego, jaki sam sobie ukształtowałem w ostatnich latach. Końcowe rozdziały uświadomiły mi jednak, że jest to interpretacja całkiem uprawniona a jednocześnie należąca przecież do fikcji literackiej. Każdy rysuje sobie Dostojewskiego takim, jaki wydaje mu się prawdopodobny, zapominamy jednak często, że autor Biesów mógł być całkiem nieprawdopodobny. Przy okazji Coetzeea ( - yego…?) po raz kolejny uświadomiłem sobie tą trudną do zapamiętania prawdę, że sam Dostojewski jest nieuchwytny jak cień w Petersburskiej mgle, albo czynownik śledzący nas jeszcze przed chwilą, a teraz, kiedy się odwróciliśmy znikający za rogiem najbliższego budynku.
Mistrz z Petersburga zaskoczył mnie przy tym dwukrotnie: raz, bo jego oprawa sugeruje fabułę z Dostojewskim, jako gwiazdą jednego wieczoru, drugi raz, kiedy okazuje się, że to jednak Dostojewski z przytroczoną fabułą. Coetzee z całą pewnością próbował opowiedzieć nie tylko historię kryminalną, ale coś na temat rosyjskiego pisarza i jego nieweryfikowalnego już życiorysu coś, co zapewne męczyło go w trakcie kolejnych spotkań z książkami Mistrza. Czy mu się udało, wie tylko on sam. Tymczasem powieść, jako powieść ku uciesze gawiedzi, powieść-intryga wydaje się słaba.  Mi osobiście nie odpowiada nakładanie pisarzowi maski starego wzruszonego ojczyma (tu prawie Ojca) będącego jednocześnie jakby egzaltowanym młodzieńcem w chwili pierwszej potyczki z kobietą, ideą i porządkiem świata. Dla przyjemności zapoznania się z konwulsjami dręczącymi ludzką duszę wolę jednak sięgnąć do samego Mistrza z Petersburga, a wizję Coetzee… (?) zapamiętam, jako ciekawostkę z kategorii „zderzenia z Dostojewskim”.

PS
Jednak nie jestem osamotniony w problemie odmiany nazwiska Coetzee: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=9643

PPS (nie, nie „ten” PPS…)
Mam nadzieję, że więcej nieszczególnie refleksyjnej rozrywki w postaci solidnej i trzymającej za głowę intrygi z D. w tle może zapewnić Borys Akunin w książce pt „F.M.” Będę jednak musiał trochę się z tym wstrzymać. (PPPS: odnotowałem jeszcze jedną pozycję inspirowaną twórczością D. pt. Miłosierna siekiera by R.N. Morris. Po tym akurat wiele się nie spodziewam, chociaż kto wie…)


Brak komentarzy: