niedziela, 27 marca 2011

Wspomnienia z "przeklętej wyspy"



„Opowiadania Kołymskie” Warłama Szałamowa.


Książka Szałamowa to wypadek przy pracy. 18 lat Stalinowskich więzień, łagrów i karcerów powinno było zatrzeć wszelki ślad po człowieku. Szałamow nie dość, że przeżył to jeszcze spisał 103 epizody ze świata pozbawionego nadziei. …to nie tak miało być.
„Opowiadania…” były  jednym z książkowych „hitów” ostatniego sezonu gwiazdkowego, dzięki czemu miałem okazję dokładnie je sobie wymacać w kilku księgarniach. Odstraszyła trochę cena, objętość  i szereg  tomów czekających na swoją kolej. Kiedy jednak okazało się, że oto dostałem „Opowiadania…” w prezencie, zaraz wziąłem się za lekturę.
Przyznam, że podchodzę do takich rzeczy z pewnym pietyzmem. Nie są to bowiem bajania kolejnego postmodernisty a skutek doświadczeń o niezrozumiałym dla współczesnego czytelnika ciężarze.  Niezależnie od tego ile uwagi i skupienia człowiek włoży w taką lekturę, zawsze pozostaje przeświadczenie, że zasadniczy sens, wymowa i ciężar  tamtych wydarzeń są nieuchwytne. Książka o ogromnej, przemysłowej machinie, mającej na celu eksterminację człowieczeństwa to tylko papier i druk, brutalną rzeczywistość omijamy szerokim łukiem.
Nie można zabrać się za taką lekturę w sposób właściwy, to zupełnie niemożliwe. Pozostaje patrzeć na nią jak na dokument, źródło historyczne, czy choćby powieść. Tak właśnie - w sposób zupełnie niewłaściwy przeczytałem „Opowiadania Kołymskie”.
Każde niemal opowiadanie wywoływało u mnie przede wszystkim zdziwienie. Nie pogardę dla oprawców, nie żal czy trwogę a właśnie zdziwienie. Autor patrzy na tamte doświadczenia z ogromnym dystansem. Dystansem, którego wykształcenie pozwoliło mu prawdopodobnie  przetrwać w  warunkach, w których nie miał prawa przeżyć.  Jest to spojrzenie niezwykle praktyczne, spojrzenie „zawodowego więźnia”. Jak posługiwać się taczką, żeby zachować więcej sił? Jak zdobyć posiłek? Lepiej jeść więcej czy mniej? Jak rozmawiać z przełożonymi? Itd. Błąd w którejkolwiek z tych kwestii oznaczał na Kołymie tylko jedno, śmierć. A przecież każdy kolejny dzień wypełniony był setką takich dylematów.
 Największe moje zdziwienie wywołała jednak  wspólna postawa wszystkich niemal opisywanych więźniów. Jakim cudem decydowali się przeżyć kolejny dzień, który obiecywał pewny głód i dwunastogodzinną pracę w kopalni, niekiedy przy kilkudziesięciostopniowym mrozie? Ponadto nieustającą groźbę śmierci bez wyraźnego powodu, poniżenie, bicie, psychiczne znęcanie się nad nimi… oraz niekończący się wyrok. Wydaje się, że najprostszym i najpewniejszym wyjściem z tak nieznośnej sytuacji musi być samobójstwo. Tymczasem znalazło się wielu, którzy nie dość, że uniknęli śmierci z rąk oprawców to tak jak Szałamow jeszcze żywi wrócili do swoich domów.
 Autorowi  udał  się osiągnąć skutek nieprzeciętnie ważny. Dzięki tego rodzaju dokumentom świat poznaje nie tylko, nic w istocie niemówiące statystyki śmiertelności a opis życia, które zawsze wykracza poza ujęcie statystyczne. Kwestią otwartą pozostaje dla mnie pytanie: Po co w ogóle czyta się tego rodzaju literaturę? Przecież nie dla potrzeby zapamiętania (może w bardzo rzadkich wypadkach), chyba też nie dla samej rozrywki? Może z ciekawości? Przyczyn jest prawdopodobnie wiele i nie wszystkie są oczywiste. Ostatecznie nie żałuję czasu spędzonego z książką Szałamowa, warto było poświecić jej uwagę. Do kilku opowiadań jeszcze powrócę.

Szałamow Warłam, Opowiadania Kołymskie, Dom wydawniczy Rebis, Poznań 2010.