sobota, 8 stycznia 2011

Księga całości



Przebrnięcie przez Księgę całości Feliksa W. Kresa zajęło mi blisko dekadę. Choć gdyby liczyć ile czasu faktycznie spędziłem nad każdym z siedmiu tomów cyklu to nie będzie tego więcej niż tydzień, czyli po wieczorze na każdą z książek. Pamiętam, że wydawnictwo MAG informowało w roku 2000 na łamach nieistniejącego już dziś miesięcznika Magia i miecz o wydaniu pierwszej z powieści pt. Północna granica. Wtedy nazwisko Kres nic mi nie mówiło. Jednak pieniądze wydane na reklamę nie poszły na marne. Kiedy przez przypadek dojrzałem znajomą okładkę na półce między mrożonkami a sprzętem rtv w Selgrosie, wziąłem ją bez wahania. Wkrótce okazało się, że „Magia i miecz” nie kłamie a Północna granica bez cienia litości wbija w fotel. Podnieść się można jedynie przeczytawszy wszystkie jej strony. Pamiętam, że zapamiętawszy tę lekcję czekałem później niecierpliwie na reklamowaną w MiMie, premierę Zaragozu z serii Warhammer, który jednak nigdy się nie ukazał. Za to kolejne tomy Księgi Całości pojawiały się dość regularnie, ostatnie dwa stanowiące jedną powieść wyszły w roku 2005. Nie wiem, czemu czekałem aż pięć lat na zakup ostatniej części, być może z obawy przed końcem opowieści…?
Tak czy inaczej udało mi się niedawno kupić w księgarni internetowej dwa nowiutkie tomy Tarczy szerni. Biorąc pod uwagę, że to pierwsze wydanie, zakup ten uznać muszę za niejaki sukces nabywczy, w końcu rzadko się zdarza żeby księgarz trzymał na półce książkę przez pięć lat. Na całe szczęście księgarnie internetowe zaopatrują się w takie cuda u większych dystrybutorów, którzy jak widać mogą sobie na leżakowanie książek pozwolić. Inna rzecz, że pierwsze wydanie pozostałych tomów jest dla księgarń i dystrybutorów historią bardzo odległą, można je czasem dostać z drugiej ręki na allegro a i tam nie wszystkie. Pełna kolekcja najlepszej moim zdaniem polskiej sagi fantasy, w dodatku w pierwszym – udanym wydaniu, daje nieco perwersyjnej w, satysfakcji posiadania.
Tarcza szerni zawodzi tylko pod jednym względem – jest ostatnią z cyklu choć przecież wcale nie musi. Każda z powieści opowiada inną historię a łączy je wspólny świat, czasem bohaterowie. Nic, zatem nie stoi na przeszkodzie by dalej eksplorować „Szerrer”. Skoro jednak autor uznał, że to już koniec znaczy to, że inaczej być nie może. Powszechnie wiadomo, że co za dużo to niezdrowo. Stworzyć wciągający świat wcale nie jest łatwo, natomiast zepsuć go rozmieniając na drobne, znacznie już łatwiej (Wyjątkiem jest tu oczywiście Terry Pratchett). Tym samym koniec Księgi Całości wywołuje uczucia ambiwalentne. Z jednej strony kończy się coś bardzo dobrego z drugiej zaś nie grozi temu czemuś katastrofa na miarę Pilipiuka i jego sagi o gwałcicielach oraz łasicy (patrz „Oko jelenia”).
Pewien jestem, że wydawcy niejednokrotnie molestowali Kresa o choćby jakiś ochłap, który mogliby podpisać jego nazwiskiem, na szczęście wydaje on rzadko, za to bardzo profesjonalnie. To jedna z podstawowych zalet jego książek, rzucająca się zresztą w oczy. Kres to fachura od pióra, czyta się go gładko i bez zbędnych przeszkód. Mowy niema o żadnych dłużyznach tak bliskich wielu naszym fantastom.
Legenda głosi, że Kres zrezygnował z pisarstwa z powodu braku twórczej weny. Jeżeli tak jest w istocie to pozostaje tylko chylić czoła przed najzdrowszym z rozsądków. Niewielu chyba powstrzymałoby się przed roztrwonieniem zasłużonej sławy jednego z najlepszych w swoim gatunku autorów. Liczę jednak na to, że wena nawiedzi pana Chmieleckiego vel Kresa jeszcze nie raz i pozwoli mu powrócić do jedynie słusznego zajęcia z rozmachem na miarę Króla bezmiarów.

Na marginesie:
Wydana w minionym roku przez fabrykę słów „Galeria dla dorosłych”, choć nie należy do gatunku powieściowego jest jednak widomym znakiem tego, że kres Kresa nie musi wcale być permanentny, czego jemu i wszystkim zainteresowanym czytelnikom życzę.  

Brak komentarzy: