niedziela, 29 maja 2011

Równowaga formy i treści.



S. Sontag „O fotografii”

Recenzowanie „O fotografii” niema dziś większego sensu. Zbiór tekstów uchodzi – dodajmy, że nie bez przyczyny – za jedną z najważniejszych książek dotyczących fotografii, za pozycję kanoniczną dla tej dziedziny sztuki (A dlaczego sztuki? O tym mamy okazję dowiedzieć się od samej autorki).
Jako, że recenzja nikomu już chwały przysporzyć nie może (a co najwyżej ująć), pozwolę sobie zapisać coś na temat wydania z roku 2009.

S. Sontag pisała aż za dobrze i mówię to bez cienia ironii. Jej teksty łączą dwa rzadko spotykane zjawiska: mistrzostwo formy oraz rozległą wiedzę. Mówiąc mistrzostwo mam na myśli zarówno rzucający się w oczy kunszt oraz trudny do jednoznacznego wskazania pierwiastek, dzięki któremu tekst pani Sontag, mimo że bardzo fachowy to jednak z całą pewnością uchodzić może za perełkę należącą już do literatury pięknej.
Zalety te musiały być inspiracją dla wydawnictwa Karakter, dzięki któremu możemy się cieszyć wydaniem dość niezwykłym. Przyznać muszę, że „O fotografii” jest chyba najlepiej wydaną książką na moich półkach.
Nie próbuje przekupić nabywcy krzykliwym tytułem ani etykietką bestselleru, nie składa fałszywych obietnic nie nudzi akademicką estetyką. To wydanie jest świetne od początku do końca. W pierwszej chwili uwagę przyciąga nietypowy format (szerokość 145 x wysokość 240), później stonowana, lekko pastelowa okładka rzadko spotykanej barwy, dla której niefachowe męskie oko nie znajduje nazwy, pokryta dodatkowo fakturą z przezroczystego lakieru, aż w końcu – rzecz nietypowa – umieszczony na przedniej okładce fragment książki. A przecież to dopiero pierwsze spojrzenie, zaledwie okładka! Wystarczy otworzyć książkę by przeżyć chwilę zaskoczenia – czy jak to było w moim przypadku lekkiej konsternacji. Wewnętrzna strona okładki razi intensywnym różem, bardzo mocno kontrastującym z tym, co mogliśmy zobaczyć wcześniej. Na stronie tytułowej z kolei znajdujemy – co jest ostatnio rzadko spotykanym a tak dobrym zwyczajem – miejsce i rok wydania. Na uwagę zasługuje jeszcze krój czcionki – nietypowy, wyraźny, wygodny, z całą pewnością przemyślany.
Przyzwoitość nakazuje zaznaczyć, że za stronę graficzną wydania odpowiada „octavo pracownia typograficzna Przemek Dębowski”, której to pracowni należy się najwyższa pochwała, ponieważ pod względem, jakości i świeżości pomysłu rozjechali całą konkurencję, z którą przyszło mi się dotychczas spotkać.

Dlaczego S.Sontag pisze aż za dobrze?
Treść książki jest w gruncie rzeczy wykładem teorii, jednak autorka niezwykle często wkracza na terytorium literatury pięknej.  To maniera i talent, które czynią z Sontag zupełnie wyjątkowego pisarza. 

Do tej książki na pewno chciałbym jeszcze wrócić, a gdybym oceniał posiadane tomy w skali od 1 do 10, ten z całą pewnością stałby się wyznacznikiem najwyższego standardu.

niedziela, 15 maja 2011

"Cząstki elementarne"


„Cząstki Elementarne”  Michela Houellebecqa wziąłem niejako z przyzwoitości. Uległem tym razem urokowi społecznej presji spod szyldu „bo tak wypada”. Poza tym miałem ochotę na „coś mocniejszego”.
Szybko okazało się, że całe przedsięwzięcie, akurat z przyzwoitością ma najmniej wspólnego. Tytuł jest cokolwiek mylący, jednak nie można zupełnie odmówić mu braku związku z treścią. O ile „cząstki elementarne” odsyłają nas do dziedziny fizyki o tyle treść utworu nawiązuje do niej w sposób chyba metaforyczny i raczej do kinetyki niż fizyki kwantowej. Ciała w ruchu są tu tematem podstawowym, przy czym dominują raczej ruchy frakcyjne. Generalnie rozterki sexoholika i związane z nimi opisy zajmują większą część powieści.
Czytając „Cząstki elementarne” zanurzamy się w świat, którym bardziej niż prawo ciążenia rządzi skomplikowany rozkład napięć seksualnych bądź ich braku, świat spacyfikowany przez ludzi, pozbawiony dogmatów – uwolniony – nasz?
Bohaterami powieści są przyrodni bracia, których łączy jak się zdaje tylko kobieta, która wydała ich na świat. Słowo matka byłoby nadużyciem w tym kontekście, bowiem wedle zamysłu autora, chłopców wychowały raczej blaski i cienie epoki New Age niż rodzicielska odpowiedzialność. Obydwaj różnią się w zasadzie wszystkim, jednak na pierwszy plan wybija się oczywiście seksualność. Michael Dzierżyński - główny bohater - jest tego rodzaju, niskich potrzeb w zasadzie pozbawiony. Bawią go za to nieco pokrętne wywody fizyko-biologiczno-chemiczno-fizyczne o umiarkowanych walorach literackich. Drugi z bohaterów to niejaki Bruno, nauczyciel, który swoimi potrzebami byłby zawstydził niejednego królika. Niestety potrzeby to nie wszystko, trzeba mieć jeszcze warunki, których mu stanowczo brakuje. Biedy Bruno przez większość swojej kariery sexocholika pozostawiony zostaje, sobie samemu…
Wprowadzenie ewentualnych zmian w życiorysach idzie bohaterom opornie, pierwszemu z uwagi na ponadprzeciętne zasoby obojętności, drugiemu dzięki słabości charakteru starannie pielęgnowanej od dnia narodzin.
Żaden z nich nie jest szczęśliwy, choć przynajmniej jeden bywa przez kilka minut dziennie zaspokojony.

Powiadają, że książka Houellebecqa to celna diagnoza współczesnego społeczeństwa, że to mocne, bezkompromisowe i prawdziwe słowo wypowiedziane przeciw zadowolonym i dumnym z siebie ludziom końca i początku wieku. Nie wszystko się tu jednak zgadza.
Gdyby tak było pisarz mówiłby między innymi przeciwko sobie. Jednocześnie nie może być całkiem tym przeciwko komu występuje bo manifestu takiego rodzaju nie może przecież wygłosić martwy emocjonalnie człowieczek, pogrążony w zabieganiu o zaspokojenie kolejnej spreparowanej dla siebie potrzeby? Tym samym, albo Houellebecq jest jakimś cudem „ponad to”, albo mamy do czynienia z mistyfikacją. Autor takiej powieści, traktując swoją wizję poważnie musi mieć chyba świadomość tego jak ujawniona przez niego „prawda” wpłynie na tego marnego człowieczynę przełomu wieków. Otóż nie wpłynie w ogóle, spowoduje albo salwę śmiechu, albo udane zmieszanie wulgarnym tonem autora.
Stąd – nie całkiem słusznie jak sądzę – uznaje się „Cząstki…” za manifest sceptyka. Manifest w świetle, którego człowiek znów będzie Człowiekiem dopiero wtedy, kiedy porzuci bycie człowiekiem. W samej powieści motyw ten opisuje wątek modyfikacji genetycznej, jaką oferuje światu wybitny naukowiec Michael Dzierżyński. Uwalnia ludzi od śmiertelności, przekreśla przykry obowiązek prokreacji, tłumi emocje, dzięki niemu sex jest wolny od śmierci, czegóż chcieć więcej?
„Cząstki elementarne” to opowieść o radykalnej potrzebie zerwania z „człowieczeństwem”, którego uratować się już chyba nie da. Relacje z absolutem, relacje z drugim człowiekiem, a nawet samoświadomość mają tu charakter schyłkowy, nie są w stanie ufundować jakiejkolwiek budowy. Nie mamy już prawa oczekiwać czegokolwiek od siebie a tym bardziej od innych. Drugi człowiek nie tylko niema obowiązku zapewnić nam szczęścia, on po prostu niema takiej możliwości. Michael, sam nie wiedząc, czym jest szczęście, sądzi, że chodzi przynajmniej o brak perspektywy śmierci, gotów jest tym samym odebrać światu namiętność, by pozostawić mu nieprzemijające życie. Dla Bruna szczęście jest namiętnością – z czasem coraz bardziej wypaczoną, krótszą, koniunkturalną.
Z dwóch sprzecznych wizji żadna nie może być prawdziwa. „Cząstki elementarne” mogą uchodzić za manifest sceptycyzmu odcinający się całkowicie od staromodnych stoickich żartów. (Wiek XX skutecznie się z tymi mrzonkami rozprawił). Niema środkowej drogi, niema prawa do oczekiwań wobec drugiego człowieka. Cokolwiek się stanie – nic się nie stanie. Jeżeli nie nastąpi „cudowna” genetyczna przemiana człowiek już zawsze pozostanie schyłkowym człowiekiem.

Jeżeli potraktować wypowiedź Houellebecqa w ten sposób, to istotnie staje się znacząca, choćby z tej przyczyny, że budzi niepokój (jak każda dobra powieść, która chce coś powiedzieć). Obawiam się jednak, że jest to świadoma mistyfikacja i że wbrew „Cząstkom elementarnym” świat „pierwszych zasad” nie powiedział jeszcze ostatniego słowa a sam autor pewnie zdaje sobie z tego sprawę. Gdyby był prawdziwym sceptykiem, nie kłopotałby się pisaniem powieści, nie silił na epatowanie wulgaryzmami, bo po cóż to skoro do nikogo nie przemówi? Tym samym, w sposób wyjątkowo groteskowy „Cząstki elementarne” mogą być uznane za przyczynek do optymizmu. Oto wiemy, co musimy odrzucić, kwestią czasu pozostaje zaaranżowanie odpowiednich środków (niekoniecznie takich, jakie zafundował Michael). Gdyby było przeciwnie postawa Houellebecqa przypominałaby olśnienie, jakiego doznał w XIX wieku prezes nowojorskiego urzędu patentowego, który wystosował do władz miasta wniosek o zamknięcie tejże instytucji, ponieważ wszystko, co mogło zostać wynalezione, zostało już wynalezione. Dobrze to czy źle, urzędu nie zamknięto, a wiek XX pokazał, że jeszcze trochę do wynalezienia zostało. To samo mogłoby dotyczyć urzędu pt. "człowieczeństwo".

Powieść francuskiego pisarza czyta się niełatwo, nagromadzenie uwłaczających bohaterom scen przekracza chyba granice, niezbędnego minimum, i zbliża się niebezpiecznie do granicy gatunku, za którą rozpościera się domena twórczości markiza de Sade.
Koniec końców entuzjastyczne recenzje i prasowe komentarze uznać muszę za mocno przesadzone. Napisano już mnóstwo lepszych i bardziej godnych uwagi książek Niemniej jednak warto się było z „Cząstkami…” zapoznać, choćby dla wyrobienia sobie własnego poglądu.